Kiedy podczas potopu w 1655 roku Szwedzi zajęli Kraków, zajęli się „radosnym” plądrowaniem miasta – głównie kościołów, zaś budynki klasztorne opróżniali z ich mieszkańców. Taki los spotkał też dominikanów i kościół Świętej Trójcy. Ubłagano tylko, żeby pozwolono zostać choć jednemu z kapłanów, żeby mógł odprawiać msze i dwom braciom zakonnym, żeby dbali o kościół. Wkrótce jednak do miasta dotarły wieści o oblężeniu Częstochowy. Wymieszane starannie z opowieściami o cudach, które miały przy tej okazji miejsce, oczywiście odpowiednio wyolbrzymionymi.
Dowódca wojsk okupacyjnych, Paul Würtz wiedział, że w kościele u krakowskich dominikanów też jest obraz słynący cudami. A że był człowiekiem przesądnym, zaczął się bać, że nawet ten jedyny pozostawiony ojciec może za pomocą tego wizerunku, cytuję Szweda, „czynić czary”. Wyrzucił ostatniego kapłana z bazyliki, ale to też nie pozwoliło mu odzyskać spokoju. Wymyślił więc, że trzeba obraz Madonny Różańcowej zniszczyć i takie polecenie wydał kapitanowi oddziału przebywającego w klasztorze.
Ten wyszukał wśród swoich żołnierzy takiego, który w życiu cywilnym był sprawnym złodziejem, i zaplanowali nocne włamanie. Kościół był zamknięty, a drzwi zaplombowane, zostało więc wejście oknem. Wybrano to w kaplicy, przy prawej nawie. Żołdak wszedł przez wybite okno, ale po kwadransie wypadł przez nie blady i zapowiedział, że za nic już tego obrazu nie tknie.
Okazało się, że kiedy wszedł na ołtarz, żeby wyrwać przedstawienie z ram, jakaś olbrzymia siła odepchnęła go tak, że spadł na podłogę. Kapitan, być może nie dowierzając tej opowieści, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Wtedy jeszcze Matka Boża znajdowała się po drugiej stronie prezbiterium, w kaplicy otwartej na krużganki. Kiedy Szwed szedł po nich, nagle zobaczył w strumieniu światła postać pięknej kobiety i ten widok tak go przeraził, że padł „bezprzytomny”, jak sam wspominał. Rano znaleźli go w tym stanie jego podwładni.
Wydarzenie to spowodowało u kapitana nagłą depresję, która skończyła się próbą samobójczą. Mimo że kula nie zadała śmiertelnej rany, jego stan się stale pogarszał. I wtedy, w sennej gorączce znowu zobaczył Matkę Bożą. A kiedy ocknął się z tego snu, w jego głowie kołatała tylko jedna myśl: „Abym tylko został katolikiem”.
Jako gorliwy luteranin nigdy o konwersji nie myślał, teraz jednak w tym pragnieniu znajdował pokój i radość. Zażądał więc sprowadzenia księdza znającego niemiecki. Przyszedł, z lekka przerażony, kapłan z bazyliki Mariackiej, Józef Węgrzynowicz. Wysłuchał opowieści Szweda, udzielił mu katechezy, po czym przyjął deklarację zmiany wyznania i udzielił sakramentów. Obiecał też, że odprawi mszę w intencji konwertyty. Kiedy ją już sprawował, do kościoła przybiegł od dominikanów br. Gwalbert. Okazało się, że kapitan zmarł w czasie sprawowanej liturgii, wołając Chrystusa.
Obraz Matki Bożej Różańcowej tak czczony, nie mógł oczywiście pozostać bez koron papieskich. O koronację wizerunku krakowscy dominikanie starali się od 1913 roku. Gdy abp Adam Sapieha koronował obraz w 1921 roku, na Rynku zgromadziło się 100 tys. pielgrzymów z różnych stron Polski. – Trwał narodowy entuzjazm z powodu odzyskanej niepodległości i radość po wygranej Bitwie Warszawskiej.
Źródło: pl.aleteia.org