Było to w jesieni 1865 roku. W tym dniu miałem udać się do odległej stacji w celu odprawienia nabożeństwa. Odprawiłem tam Mszę świętą, lecz zapomniałem spożyć pozostałe święte komunikanty i chciałem zabrać takowe do domu, aby je w kościele złożyć do puszki.
Już przygotowano mi wóz, na którym miałem udać się do Franklinu, gdy wiedziony jakimś wewnętrznym natchnieniem, postanowiłem raczej pieszo i samotnie odbyć tę niezbyt odległą, bo tylko trzygodzinną drogę.
I pokazało się niebawem jak Boska Opatrzność i miłosierdzie Matki Bożej zwykły ratować oddane im dusze!
– Pisze jeden kapłan z Franklinu w Ameryce.