Pewien pobożny kapłan opowiada następujące zdarzenie. Raz wieczór w r. 1856 zawołano mię do chorej. Skoro tylko usłyszałem dokąd mam zdążać, smutek i odraza napełniły moje serce, bo gdyby nie święta powinność mojego stanu, nigdy bym nie przestąpił progu tej lekkomyślnej a znanej z gorszącego życia dziewczyny. Skoro przybyłem do umierającej, zobaczyłem wprawdzie oznaki skruchy, lecz chora tak zawikłanie wszystko mówiła, że tylko z trudnością udało mi się nakłonić ją do spowiedzi.
Odwiedziłem ją jeszcze kilka razy, aż pewnego dnia nadchodzą już ostatnie chwile, chora rozpoczyna konać. Twarz jej zsiniała, oczy w słup, włosy stanęły jej na głowie a z ust tylko te słowa wyrzekła:
– Jestem potępiona, potępiona na wieki!
Zbladłem i ja i obecni, ale mówię przecież do niej:
– Mówże choć: Jezus, Maryja!
Lecz ona na to:
– Ach gdybym to mogła, byłabym uratowaną.
I w tejże chwili jakby się przed kimś obronić chciała, rękami zaczyna wywijać i krzyczeć:
– Już mię szatani zabierają.
Łzy mi stanęły w oczach i myślałem jakby jej dopomóc. Kropię wodą święconą, nic nie pomaga. Nareszcie padam na kolana i razem z obecnymi rozpoczynam różaniec. Wtem chora uspokoiła się. Widząc, że to pomaga, modlimy się coraz goręcej. Po różańcu idę do chorej i pytam się:
– Czyś spokojniejsza?
– Tak Ojcze, odrzekła.
– Mówże więc ze mną: Jezus.
A ona po cichu odpowiada:
– Maryja.
Pytam:
– Więc czy już cię szatani opuścili?
Odpowiada, potakując.
Wtenczas jeszcze modlimy się dalej, a chora już w ostatnim osłabieniu powtarza ciągle:
– Jezus, Maryja.
Wkrótce spokojnie umarła.
Przykład ten uczy nas, jak źle jest nawrócenie odkładać na ostatnią chwilę życia i jak zbawienną jest rzeczą przy umierających odmawiać różaniec, który nawet w ostatniej chwili może wyratować od pewnej zguby na wieki.